Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wiele doświadczyłam przez ostatnie lata, nawet mój prawnik twierdził, że jestem, jak papierek lakmusowy, bo na przykładzie mojej sprawy, widać wszystkie luki w systemie. Pozwolę sobie przedstawić, co moim zdaniem nie działa i wymagałoby naprawy:

  1. Nie istnieje coś takiego, jak porwanie rodzicielskie. Na policji nie chciano przyjąć ode mnie zgłoszenia, dowiedziałam się, że orzeczenie sądu o miejscu pobytu dziecka nie ma znaczenia, bo policja orzeczeń sądu nie egzekwuje, prokuratura też nie, rodzic który nie ma odebranych praw do dziecka może je w każdej chwili zabrać gdzie chce, a ten drugi rodzic, jeśli chce wiedzieć, gdzie dziecko przebywa to musi je sobie znaleźć sam.
  2. Rzecznik Praw Dziecka nie ma zbyt wielkich uprawnień, może się przyłączyć do sprawy i zadawać pytania. Nie może nic kazać policji, prokuraturze czy sędziemu. A czasem by się przydało – żeby ktoś nie zaangażowany w konflikt mógł coś dobrego dla dziecka zrobić.
  3. Ucieczka instytucji i służb od tematu przemocy w rodzinie. Niestety, ale spotkałam się z lekceważeniem ze strony policji (standardem jest odmowa przyjmowania zgłoszenia, a jak człowiek nie da się odesłać, to sprawa jest umarzana, na podstawie zeznań drugiej strony, która twierdzi, że nic takiego nie miało miejsca).

Od prokuratora, w uzasadnieniu umorzenia, dowiedziałam się, że zachowania byłego męża polegające min na zastraszaniu mnie (za liczne sms do mnie, w tym sugerujące zbiorowy gwałt, namawianie mnie do samobójstwa, że sprawi, ze wszyscy się ode mnie odsuną, sprowadzaniu do pozostającego we współwłasności mieszkania pijanego, obcego mężczyzny, który mi groził, były mąż dostał nieprawomocny wyrok za stalking) nie noszą znamion znęcania psychicznego, ponieważ brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa, działania byłego męża są usprawiedliwione istnieniem konfliktu pomiędzy nim a mną i stanowią „wzajemne dokuczanie nie odbiegające od zachowań, jakie często mają miejsce w tego rodzaju konfliktach rodzinnych”.

  1. Zdarzyło się, że były mąż zaatakował mnie fizycznie w szkole dziecka, przy nauczycielce, dzieciach i innych rodzicach. Nie zareagował NIKT. Nikt nie spytał, czy może mi jakoś pomóc. To jest problem. Kiedy mężczyzna wyzywa kobietę, bije ją, szarpie, wszyscy udają, że tego nie widzą. Co zrobiła prokuratura z moim zawiadomieniem o tym ataku? NIC.
  2. Strona, która jest agresywna i pierwsza zacznie pomawiać tą druga osobę o różne rzeczy
    (na policji, w prokuraturze czy sądzie) wygrywa. Wprawdzie nie zawsze cała „wojnę”, ale na pewno wiele z „bitw”. Mój były mąż był w tym naprawdę dobry. Groził mi w sms, atakował w budynku sądu, nawet zakrzykiwał sędzię i w zasadzie to on prowadził sprawę.

Nie reagował NIKT. Ochrona budynku sądu, przypadkowi świadkowie, sędzia na sali sądowej – wszyscy woleli mu ustąpić. Sędzia nie raz wymuszała na mnie niektóre postępowania, tak, abym uległa pomysłom byłego męża i żeby było tak, jak on chce. Sąd zarzucił mi, że nie zawsze przyjmowałam postawę koncyliacyjną w celu rozwiązania sporów z byłym mężem, co godziło w dobro dzieci. No oczywiście, niech ofiara ustępuje tak dalece, jak tylko się da, nie broni się, nie wywołuje swoim zachowaniem jeszcze większej agresji drugiej strony.

Bo niestety większość ludzi woli mieć święty spokój. Nie chodzi mi o to, że oczekuję zbrojnej odsieczy, ale czasem warto by było, żeby takiego agresora ktoś chociaż spróbował powstrzymać. Cokolwiek mu wytłumaczyć. Niestety ale to ja tylko musiałam się tłumaczyć, absolutnie ze wszystkiego, o cokolwiek tylko oskarżał mnie były mąż. On nie musiał niczego – przez wiele miesięcy był „nietykalny”.

  1. Ostatnio często mówi się w mediach o tym, że według badań naukowców, brak ojca w życiu dziecka prowadzi do skracania telomerów w komórkach, a tym samym do gorszej ich regeneracji, a w efekcie skrócenia i pogorszenia jakości życia dziecka. Argument ten jest przytaczany przy okazji artykułów o prawach ojców do kontaktu z dziećmi, a w opozycji do tego, że matki te kontakty utrudniają. Nie znalazłam doniesień czy naukowcy badali, czy i jak skracają się telomery jak to matki w życiu dziecka zabraknie, ale fatalne moim zdaniem, jest szukanie takich „medycznych” argumentów na konieczność kontaktu z drugim rodzicem, a ignorowanie tego, jak ten „nieobecny” w życiu dziecka rodzic zachowuje się w stosunku do tego, który jest z dzieckiem „na stałe” i jak odnosi się do dziecka, gdy w końcu do tego kontaktu dojdzie. Zarówno moje dzieci, jak i kilku znajomych samotnych mam są manipulowane przez tatusiów. Moje dzieci przeszły istne piekło – z dnia na dzień zostały zabrane w obce dla nich miejsce i otrzymały zakaz rozmawiania i myślenia o matce. Do tego starsza była świadkiem przemocy w wykonaniu ojca i była przygotowywana do składania zeznań przeciwko mnie. Do tego ciągłe przeprowadzki (szukałam jej po Polsce) i ciągłe zmiany placówek edukacyjnych, do których i tak sporadycznie była prowadzana. W tym roku na Dzień Kobiet złożyła mi życzenia, że dziękuje mi, że może chodzić do szkoły i ma dom (wprawdzie ten „dom” to jeden pokój jak na razie, ale rozumiem, że czuje się w nim po prostu bezpiecznie).

Dzieci znajomych – wyzywają matki po powrocie od ojców, są agresywne, nie lubią już rzeczy, które lubiły, ciężko się z nimi rozmawia. Im więcej czasu upłynie od kontaktu z drugim rodzicem, tym dziecko staje się spokojniejsze. Słyszałam już nieraz o „zbieraniu” dowodów na rodzica opiekującego się dzieckiem na co dzień (w postaci telefonów i donoszenia, co mama robiła, z kim się spotkała, co mówiła, każdy siniak dziecko fotografowało i twierdziło, że matka się nad nim znęca).

Nie rozumiem powszechnie panującego w sądach trendu, że nie ma znaczenia jak rodzic odnosi się przy dziecku do tego drugiego rodzica i w jakim świetle go przedstawia, bo nie ma to żadnego przełożenia na jego zachowanie wobec dziecka. Czy aby na pewno? Przecież wyzwiska, kłamstwa, manipulacje, pogarda, „zbieranie” dowodów i angażowanie w to dziecka ma na nie wpływ. Moja córka na przykład PRZEPRASZAŁA mnie, za kradzież rzeczy z mieszkania, ale ona ich potrzebowała (były mąż, po zabraniu dzieci, pod moją nieobecność powynosił rzeczy z pozostającego we współwłasności mieszkania – dodam, rzeczy które kupiłam po rozwodzie, a więc stanowiły moją, a nie wspólna własność). Czyli dziecko wiedziało, że nie zabiera się cudzych rzeczy bez wiedzy właściciela, a pan tatuś już nie.

Policja zgłoszenia nie przyjęła i powiedziała wprost, że niczego szukać nie będzie.

Po 9 miesiącach separacji dziecka ode mnie, były mąż po prostu starszą córkę odwiózł. Była zalękniona i zachowywała się, jak wystraszone zwierzątko, jakby czekała że zaraz coś strasznego się wydarzy, może że dostanie karę (tłumaczyła dużo później, że to, że mówiła przez telefon, że mnie nie kocha i nie chce ze mną rozmawiać, nie było jej pomysłem, tylko ojca). I nie widział w tym nic złego, że skoro tyle miesięcy dziecko „urabiał” to może powinien to jakoś „odwrócić”?

  1. Spotkania z drugim rodzicem w obecności kuratora i sam nadzór kuratora niestety też nie rozwiązują problemów. Ja w trakcie postępowania chciałam nadzór kuratora bo młodsza córka była u mnie, a starsza u ojca. Finał był taki, że do mnie kurator przychodził a do niego nie, bo zmieniał miejsca pobytu. Sam kurator mi mówił, że nadzór bardzo często tak wygląda, że faktycznie tylko o jednej stronie są gromadzone sprawozdania, a o tej drugiej już nie (bo była nieobecna i nie można jej zastać, bo się wyprowadziła itd). I nikomu nie przeszkadza taki brak równowagi, że jedna strona jest kontrolowana i opisywana szczegółowo, a o drugiej nie wiadomo nic lub prawie nic. I niestety nikogo nie obchodzą obawy rodzica, że nie wiadomo co się dzieje z dzieckiem przebywającym z tym „nieuchwytnym” rodzicem, że zachowanie dziecka wskazuje, że jednak coś może być nie tak, że ten drugi rodzic jest uzależniony, agresywny, nie panuje nad sobą. Niestety jest to ignorowane i zbywane stwierdzeniem, że między stronami panuje konflikt.

             Moje osobiste doświadczenia wskazują, że sprawozdań kuratora, szczególnie jak nic nieprawidłowego się nie dzieje, nikt nie czyta... I ten kurator tak sobie przychodzi, przychodzi... Nawet niekorzystne dla którejś ze stron sprawozdanie, też sądy potrafią ignorować. Ja na przykład ze zdumieniem przeczytałam uzasadnienie sądu, że nie widzi on potrzeby realizacji kontaktów przez tatusia w obecności kuratora, bo jak takie spotkania miały miejsce w trakcie postępowania to tatuś „przyjmował bierną postawę wobec małoletnich a agresywną wobec kuratora, nie przeznaczając czasu na budowanie relacji z córkami”. No tak. Kurator też była kobietą. I dużo później przyznała mi się, że kilka razy zastanawiała się już tylko czy pan przywali jej, czy jednak mnie (w momencie gdy pojawiałam się po młodszą córkę).

  1. Od kilku psychologów, nie tylko ja, ale i moje znajome, usłyszałyśmy, że nie istnieje coś takiego, jak terapia dzieci. Że nie ma czegoś takiego, jak manipulacja dzieckiem i raczej sugerowano nam, że to my mamy problem ze sobą, a nie faktycznie coś się z dziećmi niedobrego dzieje. Wychodzi na to, że rodzic który widzi wyraźnie, że dziecko staje się narzędziem w rękach tego drugiego rodzica, że jego zachowanie się diametralnie zmienia, nie ma gdzie szukać pomocy. Bo przecież taki problem nie istnieje.

Mój były mąż miał na celu założenie szczęśliwej rodziny ze swoją nową partnerką, a ja miałam gnić w więzieniu. Zakazał mówienia i myślenia o mnie, starał się wymazać mnie z pamięci dzieci. Osiągnął odwrotny skutek – obie do tej pory bardzo przeżywają rozstania ze mną (młodszej nie było ze mną miesiąc, starszej – 9 miesięcy, od ponad roku znowu jesteśmy razem). Codziennie muszę obiecywać, że wrócę z pracy do domu, nie ma możliwości, że sobie niespodziewanie po prostu wrócę później. Dalsze wyjazdy muszę z nimi omawiać, tłumaczyć gdzie i po co, bo czują się niepewnie i na początku bez przerwy (teraz już rzadziej) pytają „czy teraz tu będziemy mieszkać”, „to będzie nasz nowy dom”? Muszę przytulać obie jednocześnie, chwalić jednocześnie, po równo poświęcać im uwagę, najlepiej w tym samym momencie. Kiedyś były typowymi „cygańskimi dziećmi”. Wystarczyło, że powiedziałam, że teraz zostają tu i tu, a ja przyjdę po nie kiedyś tam i zostawały. Robiły „pa, pa” i mam mogła sobie zniknąć. Teraz jest zupełnie inaczej.

  1. Rozumiem niezawisłość sądów i swobodę w ocenie dowodów, ale jeśli sędzia stosuje tą „swobodę” tylko w stosunku do jednej ze stron, całkowicie ignorując drugą, jeśli rozdziela rodzeństwa na czas trwania postępowania, wymusza na jednej ze stron określone zachowania, podpisywanie ugody w brzmieniu zadowalającym tylko jedną ze stron (najczęściej tą bardziej agresywną), grożąc w przeciwnym przypadku umieszczeniem dzieci w rodzinie zastępczej (tak było np w moim przypadku, nie mogłam na to pozwolić bo młodsza córka jest chora, a tatuś przez okres pobytu u niego nie podawał regularnie leku i stan dziecka znacznie się pogorszył, dla niej groziło to bardzo poważnymi następstwami) to jest to straszne. Stosowany jest nacisk i wiadomo, że rodzic, któremu bardziej zależy na dziecku w końcu „pęknie” i się zgodzi.

Znajoma, po takim podpisaniu wymuszonej przez sąd ugody, usłyszała, że „no, to sąd widzi, że państwo są jednak w stanie się dogadać!”. Dodam, że „jeszcze mąż” znajomej jest bardzo agresywnym alkoholikiem, jaki więc tym stwierdzeniem dostał przekaz? Że jak wymusza na „jeszcze żonie”, określone zachowania to nawet sąd to pochwala.

  1. Dla mnie straszne jest to, że w tym całym systemie tak naprawdę nikt nie dba o to głoszone wszem i wobec „dobro dziecka”. Każda instytucja działa tak, żeby jej było wygodnie. Policja nie przyjmuje zgłoszeń, prokuratura standardowo umarza, sąd nie czyta akt, często wybiera sobie „racje” jednej ze stron i pozwala jej na wszystko. A druga jest ustawiana na pozycji tego, który wszystko utrudnia i gdyby zaniechał swoich działań to wszystkim żyłoby się lepiej.
  1. Zdaję sobie sprawę, że temat jest trudny, wielowątkowy, pewnie tylko częściowo można zacząć inicjatywę „oddolną” w celu naprawienia systemu, ale uderzyło mnie kiedyś jeszcze jedno. Wszystkie programy poruszające temat opieki nad dziećmi, po rozwodzie, były prowadzone w opozycji – albo w stosunku do złych ojców, albo do złych matek utrudniających kontakty. Nie spotkałam jeszcze takiego, który poruszałby temat w sposób pokojowy – czyli co obie strony konfliktu mogą zrobić, żeby się porozumieć, co można zmienić w prawie/postępowaniu różnych instytucji, żeby uniemożliwić niektóre chociaż z zachowań rodziców, którymi tak naprawdę krzywdzą głównie dzieci.